Kronika

 

Marcin M. Wiszowaty - Szlachectwo dziś - Sopot 2001

Marcin M. Wiszowaty - Szlachectwo dziś


Wystąpienie wygłoszone na spotkaniu Członków Związku Szlachty Polskiej w Dworku Sierakowskich w Sopocie, dnia 30 marca 2001 r.

 

Wielmożni Państwo, Mili goście !

          Spotkaliśmy się dzisiaj, w tym jakże szacownym miejscu, by porozmawiać na temat, który jest dla współczesnej szlachty w gruncie rzeczy najdonioślejszy. Niedawno powitaliśmy nowe stulecie i zarazem
III tysiąclecie. Część z Państwa przybyła na spotkanie powiadomiona drogą telefoniczną lub internetową, wielu z nas przyjechało do Dworku Sierakowskich pociągiem czy autobusem ze swoich mieszkań na wielkich osiedlach. Chyba nikt nie przyjechał konno z własnego dworu, a ci, których hojnie obdarzyła fortuna, wolą własne wygodne samochody niż konie. Otacza nas świat cudownych technicznych wynalazków. Żyjemy zgodnie z regułami, jakie dyktuje nowoczesna cywilizacja. Wieś większości z nas kojarzy się z letnimi wyjazdami lub co najwyżej minionym bezpowrotnie dzieciństwem. A jednak jesteśmy szlachtą, potomkami rodów magnackich, senatorskich czy zaściankowych, książąt i prostych szaraczków, rycerzy spod Grunwaldu, Kircholmu, czy Wiednia, gospodarzy, ziemian, oficjalistów czy ubogich rękodajnych. Znamy swoje genealogie, herby, historie rodzinne, najciekawszych przodków. Wielu z nas szczyci się nie lada koligacjami i parantelami. Nosimy historyczne nazwiska, czasem poprzedzone herbową, czy przydomkową partykułą. Ale żyjemy tu i teraz. We współczesnym świecie, według jego reguł i zasad.

          Co świadczy o naszym szlachectwie? Co wyróżnia nas spośród innych? Jaki jest sens naszego istnienia jako spadkobierców szlacheckiej tradycji, historii, szlacheckiej Rzeczypospolitej wielu narodów? Czy w ogóle można mówić o szlachcie w XXI wieku?

          Odpowiedź jakiej udzielimy na w/w pytania świadczy o naszym stosunku do problemu szlachectwa, do naszej roli życiowej, do naszej tożsamości. Każdy z nas pewnie spotkał się z różnego rodzaju zarzutami dotyczącymi pielęgnowania dziś tradycji rodzinnych i rodowych, kultury szlacheckiej i świadomości swojej roli i miejsca w świecie. Pewnie słyszeliśmy głosy, że dzisiaj szlachectwo to relikt. Że nie ma sensu w czasach egalitaryzmu, w czasach rozmycia barier stanowych, w czasach równości wobec prawa i równego dostępu do różnych dóbr i praw. Znam osoby, które wdają się w dyskusje, tłumaczą, argumentują. Ale przecież wystarczy zapytać: skoro dziś szlachectwo nie ma sensu – co świadczyło o tym sensie kiedyś? Co powodowało, że szlachta niegdyś miała rację bytu, z którą nikt i dziś się nie spiera, podczas gdy uważa się, że obecnie nie ma miejsca na szlachectwo i szlachtę? Można by wskazać ekonomiczne i polityczne przywileje, które wyróżniały szlachtę spośród reszty społeczeństwa. Zgoda. Ale czy aby na pewno? Czy prawdą jest, że każdy szlachcic był zamożny i uczestniczył aktywnie w życiu politycznym kraju? Ależ skąd! Czy każdy był ziemianinem, posiadaczem ziemi, którą uprawiał, na której stawiał przysłowiowy dwór i której bronił przysłowiową szablą? Też nie zawsze. Czy więc racją istnienia szlachty był jej barwny wygląd, wąsiska, żupan, kontusz i inne rekwizyty? Skądże! Wystarczy prześledzić średniej wielkości galerię portretów, by dostrzec kolosalne różnice w wyglądzie sportretowanych. Jeden ma wąsa, inny pudrowaną perukę, jeszcze inny – szlachcic jak się patrzy – nosi frak, czy marynarkę. Dzielą ich stulecia, fizycznie różnią się kolosalnie, a jednak jest to pradziad z prawnukiem – krew z krwi, kość z kości. Tezy stawiane przez krytyków trwania szlachty nie dają się obronić. W ciągu setek lat istnienia szlachty, na wszystkich poziomach i szczeblach jej podziału, w każdym zakątku potężnej Rzeczypospolitej rozdartej później między zaborcze państwa, w pałacach i chatynkach odnaleźlibyśmy zdarzenia, fakty i cechy, które świadczyły o wielkiej różnorodności szlachty wzburzyłyby powszechne przeświadczenie o istnieniu jednolitej politycznie czy ekonomicznie grupy nazywanej szlachtą. Jednocześnie wśród szlacheckich koroniarzy, Tatarów, Rusów, Litwinów, katolików, protestantów i prawosławnych dostrzeglibyśmy zespół cech – bardziej lub mniej wyeksponowanych, mniej lub bardziej wyodrębnionych ale bez wątpienia istniejących i głęboko zakorzenionych w sercach i umysłach, dzięki którym zakuty w stal Zawisza Czarny, wąsaty Jan Chryzostom Pasek, Anzelm Bohatyrowicz w szarej sukmanie powstańca styczniowego, Jan Kozietulski w galopie, Witold Pilecki z dumnie podniesioną głową i Szymon Kobyliński z węglem i piórkiem w ręku uśmiechający się z ekranu telewizora to szlachcice pełną gębą. Choć Zawisza nigdy nie jeździł samochodem, a Kobyliński nosił żupan jedynie na potrzeby filmowej maskarady. Łączy ich nieśmiertelny katalog zasad i reguł, wierność tradycjom, ale i umiejętność dostosowania ich do swoich czasów, życia w rzeczywistym, współczesnym świecie i aktywny w budowaniu owego świata udział. A nas łączy to samo z nimi i innymi członkami herbowej braci. Łączy jednak o tyle tylko, o ile nie wyłamiemy się z szeregu, o ile nie połamiemy przekazanej od przodków szabli, o ile nie podepczemy sztandaru z wyzłoconym honorem i ojczyzną, a kirysu z rycerskim krzyżem nie zastawimy w lombardzie ciułając złociaki na ułudny luksus zapomnienia.

Rzeczywistości, w której przyszło nam żyć nie sposób określić jako sprzyjającą postępowaniu zgodnemu z zasadami moralnymi, prawdą i honorem. 200 lat zaborów doprowadziło do nędzy setki szlacheckich rodzin. Nędzy, czyli często również upadku moralnego i intelektualnego. Wiele szlachty schłopiało, wiele wyginęło w powstaniach lub w mroźnych stepach Syberii. 20 lat niepodległości było jedynie intermedium dzielącym dwie mroczne epoki w historii herbowej braci. Już w okresie międzywojnia okazało się, że spory odsetek marzących o wolnej ojczyźnie szlacheckich rodzin pozostaje za kordonem sowieckim, skąd trafią wkrótce na Sybir i stepy Zakaukazia. Po hekatombie wojny nastała sowiecka polityka mordów, wynaradawiania i zbrodni przeciw moralności, porządkowi, zasadom, europejskiej kulturze i elementarnej uczciwości. Ale również – okrojenie państwa z kresów wschodnich – odwiecznej kolebki kultury i tradycji, powiedzeń, żartów, przysłów, krajobrazów, charakterystycznego języka i obyczajowości. I znowu bydlęce wagony ruszyły śladem kibitek, a krzyk niewinnych ofiar wstrząsnął nieludzką ziemią. Po półwieczu okupacji umysłów przychodzi nagłe uwolnienie i promyk nadziei, jaki zabłysł przed dekadą nad polskim niebem. Okrzepliśmy, mamy swoją Polskę. Nie jest może wymarzona, zasobna, mlekiem i miodem płynąca, ale jest nasza i wolna. Od nas zależy co z nią będzie. Od nas zależy, czy zginie, czy się odrodzi i wyda owoce.

Pozostaje jednak pytanie – czym jest szlachectwo dzisiaj ? Skoro nie stanowimy stanu – grupy opartej na przywilejach ekonomicznych i politycznych, to kim jesteśmy, co nas łączy i co łączyć nas powinno. Socjologowie piszą słusznie, że o istnieniu grupy, o jej strukturze i trwałości świadczy cel, jaki sobie stawia, a także stosunek do pewnych zagadnień i kwestii. Nas, jako szlachtę łączy ponadto urodzenie i tradycja genealogiczna naszych rodzin, łączące nas często więzy krwi i historia, a wreszcie kulturo- i państwotwórcza rola naszych przodków.

W tej sali zebrało się kilka pokoleń szlachty polskiej. Najstarszego i najmłodszego uczestnika naszego spotkania dzieli najwyżej kilkadziesiąt lat. To niewiele patrząc wstecz, na dzieje państwa. Stanowimy najnowsze pokolenia szlachty polskiej, odchodzą lub odeszli przodkowie, którzy walczyli o niepodległość w 1918, budowali dobrobyt państwa w pierwszej połowie wieku XX. Przekazują nam pałeczkę w odwiecznej sztafecie. Co powinniśmy z nią zrobić? Jakie cele sobie postawić. I czy w ogóle ma sens nawiązywanie do tradycji i historii, skoro na co dzień ludzi tak niewiele różni i tak powszechne stały się dziś dziedziny niegdyś elitarne i zastrzeżone dla nielicznych? A może to wszystko nie ma sensu? Może czas już przerwać bieg historii, zakopać szablę, wyrzucić pergaminy i bez wyrzutów sumienia sprzedać rodowe pamiątki? Ogromnie mnie ciekawi, jakie jest Państwa zdanie, ale zanim zamilknę i posłucham z zainteresowaniem naszej wspólnej rozmowy – pozwolę sobie naszkicować odpowiedzi na postawione przez siebie pytania.

Uważam, że tak, że ma sens nawiązywanie do odwiecznych zasad i niezmiennych prawd, w których poszanowaniu wychowywano całe pokolenia naszych przodków. Dlaczego? Choćby dlatego, że to dzięki owym zasadom i wierności im Polska mogła osiągnąć status potęgi i to sprzeniewierzenie się im doprowadziło państwo do upadku. Wiedzieli to nasi przodkowie i choć odkryli zbyt późno nie szczędzili starań, by nadrobić stracony czas i naprawić błędy, jakie zabiły ich Rzeczpospolitą. Przykłady można mnożyć – postawa młodych powstańców listopadowych, styczniowych czy warszawskich, żołnierze Armii Krajowej i powojennego podziemia, opozycja antykomunistyczna – szlacheccy w dużej mierze autorzy naszej niepodległości na przestrzeni wieków. Nie musimy dziś walczyć z bronią w ręku, ale czy to oznacza, że nie mamy nic do zrobienia? Czy między pospolitymi ruszeniami życie się nie toczy. Czy pokój oznacza klęskę? Ależ nie. Pokój oznacza początek nowej walki, walki o kształt naszego życia, o to, by naszym następcom żyło się łatwiej, by mogli tak jak my lub inaczej niż my cieszyć się szczęściem i wolnością, by starsi otrzymali zasłużony odpoczynek i nagrodę za swoje życie, a młodsi umieli czerpać radość i satysfakcję z czynienia dobra. Jak tego dokonać ? Są tysiące sposobów.

Ktoś może zapytać - gdzie tu miejsce na szlachtę? Po co przywoływać zabytkową formację z jej powszechnie przytaczanymi wadami, skoro sama historia rozprawiła się z nią skutecznie, a cywilizacja przyniosła zrównanie społeczeństwa. Zaskoczeniem było niegdyś dla mnie zakłopotanie znanych mi oświeconych przedstawicieli naszego środowiska, którzy nie umieli jasno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. A odpowiedź jest całkiem oczywista. Proszę się chwilę zastanowić i rozejrzeć wokół. Po 50 latach usilnej pracy nad wyrwaniem z korzeniami z polskiej gleby szlachty, jej kultury, tradycji, wartości i wszystkiego co mogło by się z nią kojarzyć (a w kraju tak szlacheckim jak Polska było tego całkiem sporo) żyjemy w kraju stworzonym według recepty egalitarnego raju. Wszystkim po równo, każdemu tyle samo. Kraj jest cywilizacyjnie opóźniony, Polska jest dla wielu cudzoziemców przysłowiową krainą złodziei, oszustów, nieuków i prostaków. Wiele badań naukowych potwierdza niestety stereotypy – Polacy nie rozumieją tego co czytają (o ile w ogóle czytają), poszerzają się obszary niebezpieczne w naszym kraju, podobnie jak tereny nędzy i dziedzicznego bezrobocia. Niedożywione dzieci mdleją w czasie lekcji, państwa nie stać na pokrycie kosztów koniecznych reform i inwestycji, a także na wykształcenie choćby niezbędnej ilości fachowców, którzy otrzymaliby dobre i dostępne finansowo wykształcenie. Poziom intelektualny przeciętnego Polaka przeraża. Znamy te fakty i wiele innych, nie ma sensu przywoływać tutaj typowego katalogu polskich rozrywek, tzw. celów życiowych, czy poglądów na świat. Można więc banalnie zapytać: skoro jest tak dobrze – dlaczego jest tak źle?

Organizacja szlachecka nie jest oczywiście cudownym remedium na zło, bezwzględność i niesprawiedliwość otaczającego nas świata, które w oka mgnieniu wyleczy choroby pochłaniające nasz kraj i jego mieszkańców od lat. Stowarzyszenia szlacheckie, rodowe i rodzinne stworzą za to realne podstawy do zorganizowania się ludzi, którzy uświadomiwszy sobie swój cel i miejsce w życiu mogą służyć innym kontynuując dzieło swoich przodków. Brak przywilejów i wyłącznych praw ekonomicznych i politycznych może nam jedynie pomóc, bo siły naszej nie będziemy czerpać ze sztucznie tworzonej przewagi, ale ze szlachetności serca i otwartości umysłu. Dystans, jaki dzieli nas od czasów, gdy szlachta zapisywała niechlubną kartę swej historii, a także następujące po tym opamiętanie się oraz naprawa własnych błędów, którą obserwowaliśmy od schyłku wieku XVIII to dla nas wspaniała lekcja naszych dziadów i ojców jak postępować godnie i czego się wystrzegać. Brak niczym nie zasłużonych przywilejów i obowiązek ciągłego wykazywania się zacnością i rzetelnością może nas jedynie uchronić przed pychą i samozniszczeniem, które dobiły szlachecką Rzeczpospolitą. Może wyćwiczyć i wykształcić w nas pozytywne cechy zaszczepione przez przodków i rodziców. Jesteśmy czyści i wolni od złego bagażu pokoleń, a ideały i zasady rycerskiego etosu mogą uskrzydlić nas w naszych działaniach, dodać otuchy w codziennych trudach i zmaganiach z życiem. Trzeba jasno i dobitnie stwierdzić – doświadczenia egalitarnego kraju sprawiedliwości społecznej to czas stracony i bezpowrotnie zamknięty rozdział naszej historii. Przed nami lata trudów i wyrzeczeń. Jedyną grupą w całości zdolną udźwignąć ciężar służby innym jest dzisiejsza szlachta. Co oczywiście wcale nie oznacza, że ów ciężar udźwignie. Zależy to jedynie od niej. Nikt nie może wymagać, by szlachta tak brutalnie zdziesiątkowana przez różnych zaborców i okupantów, wykrwawiona wojnami i prześladowaniami, okradziona z majątku i wielokrotnie wyszydzana przejmowała sztandar przywództwa narodu, lecz ta sama szlachta nie może tłumaczyć się przed sobą, że jej czasy minęły i ma zamiar odejść do lamusa historii. Dopóki żyje ostatni potomek herbowego rodu, dopóki komuś źle się dzieje i ktoś potrzebuje pomocy – szlachta istnieje i jest potrzebna. Naszą permanentną cechą jest trwanie i od nas Wielmożni Państwo zależy jak wypełnimy swoją rolę. Czy będziemy dla naszych potomków kolejnym przykładem bezładu i rozkładu nie tyle zawinionego co pogłębionego przez nas samych brakiem aktywności i źle rozumianym indywidualizmem? Czy też damy początek renesansowi idei wzniosłych, które niegdyś wyrosły z naszego, rycerskiego pnia, a które wydając bujnie owoce mogą uczynić nasz świat lepszym dla wszystkich.

A konkrety? Konkrety to tworzenie czy zasilanie fundacji finansujących dożywanie biednych dzieci, fundowanie stypendiów dla uzdolnionej młodzieży, promowanie idei wolontariatu – czyli bezinteresownej, bezpłatnej pomocy innym – opieki nad staruszkami z sąsiedztwa, korepetycje dla mniej zdolnych, pomoc biednym i chorym. Wszystko zależy od czasu i środków finansowych. Przyda się milion i 10 zł, 24 godziny i 5 minut – o ile poświęci się je nie sobie, ale temu, komu potrzebne są bardziej.

Oczywiście szlachectwo to nie tylko działalność charytatywna. Tradycje i kodeks rycerski są niezwykle trwałym i nośnym fundamentem dla przeróżnych działań, a przy tym barwnym i atrakcyjnym zbiorem przeróżnych skarbów. Przywołajmy tutaj przykład państw europejskich, w których brak monarchii wcale nie spowodował końca szlachty lub jeszcze lepszy przykład Japonii – kraju należącego do najnowocześniejszych państw na świecie, a jednocześnie wielbiącego tradycje samurajów do dzisiaj przestrzegane i stanowiące nierzadko jedno z ważniejszych kryterium życiowych. Widok Japończyka w tradycyjnym kimonie, kultowy wręcz stosunek do miecza, czy zasad kodeksu bushi-do to nie mrzonki. Znam z opowiadań wiele przykładów wykluczenia z towarzystwa osób lekceważących prawa samurajów. Żeby nie sięgać daleko – we Francji, czy Niemczech do dziś działają elitarne kluby zrzeszające szlacheckie rody, kontynuujące tradycje przodków poprzez wspólne spotkania, bale, polowania, finansowanie muzeów, mecenat artystyczny itp. Nie mówiąc już o krajach takich jak Wielka Brytania, Hiszpania, Dania, czy Szwecja. Pamiętajmy, że w Europie zachodniej, do której tak nam spieszno przeważają państwa o ustroju monarchicznym, gdzie szlachta i szlachectwo to temat żywy i na co dzień obecny w życiu społeczeństw o wiele wyżej rozwiniętych.

Zdaję sobie sprawę, że moje wystąpienie jedynie komunikuje pewne problemy. Szlachectwo to przecież przede wszystkim etos - pojemny zbiór zjawisk, jak: charakterystyczny styl życia, samodoskonalenie się i praca nad sobą przejawiająca się np. w wypełnianych przyjętych form zachowania, wyglądu, stosunku do innych osób. (Traktuje o tym m.in. artykuł z ostatniego numeru naszego Pisma, który próbuje nakreślić wizerunek współczesnego szlachcica). Aby jednak formy te nie były czczym ceremoniałem, czy źle rozumianym, pustym snobizmem, muszą za nimi stać konkretne działania skierowane nie tylko do siebie i na siebie samego. O nich mówiłem wcześniej. Chciałbym jednak dodać i podkreślić, że w pojedynkę możemy osiągnąć niewiele. Energia i ofiarność, jakie poświęcimy dobrej sprawie mogą okazać się niewystarczające. Zwielokrotnione jednością i siłą grupy zdolne są uczynić nieporównanie więcej. Naszą piętą achillesową jest wciąż brak środowiska istniejącego jeszcze w okresie międzywojennym. Stąd pomysł naszego związku i wspieranych przez niego stowarzyszeń rodzinnych. Konsolidacja i zjednoczenie jest bowiem dla rozbitego po II wojnie szlacheckiego środowiska nie tylko sposobem koniecznego zwiększenia skuteczności działania, ale i jedyną gwarancją okrzepnięcia i siły, a co za tym idzie przetrwania.
Joomla Templates and Joomla Extensions by ZooTemplate.Com